19 wrz 2016

Szczepionkowy terror w Polsce. Zobacz kto i jak decyduje o szczepieniach dla dzieci…WYWIAD z biotechnologiem

„Interesy i dobro jednostki powinny być stawiane ponad wyłącznym interesem nauki lub społeczeństwa” – Powszechna Deklaracja w sprawie Bioetyki i Praw Człowieka UNESCO. Oznacza to, że nikt nie może być zmuszony do zaszczepienia, żeby chronić innych!

WYWIAD z biotechnologiem Matyldą Szalaty

Źródło: polskaniepodległa.pl

– Decyzje o tym, na co szczepione są nasze dzieci, mają charakter administracyjny i są podejmowane nie przez jakichś wybitnych specjalistów, lekarzy, ale przez urzędników NFZ! Nie będzie też pewnie dla nikogo zaskoczeniem, że ludzie ci mają rozległe kontakty z przedstawicielami koncernów farmaceutycznych. Inną rzeczą, która powinna skłonić nas, rodziców, do myślenia, jest fakt, że w latach 80. i 90. dzieci do drugiego roku życia otrzymywały jedynie 10 szczepionek, a obecnie aż 30! Nie można pominąć faktu, że w Polsce szczepi się na gruźlicę, a stopień zachorowalności na nią jest taki sam jak w USA i Francji, gdzie szczepienia te są dawno zniesione – mówi Matylda Szalaty, biotechnolog, były pracownik PAN w rozmowie z Robertem Witem Wyrostkiewiczem.

Skąd burza wokół szczepień? Podobno dzieci niezaszczepione są dyskryminowane przez państwo… To prawda?

Dzieci niezaszczepione są dyskryminowane. W ostatnich latach temat szczepień w naszym kraju stał się głośny właśnie z powodu ograniczeń, jakie zaczęły wprowadzać niektóre samorządy w przyjmowaniu dzieci do żłobków i przedszkoli; odmawiano zapisywania dzieci nieszczepionych! Spowodowało to, że media masowo zaczęły nawoływać do szczepień i piętnować suwerenne decyzje rodziców. Okazało się, że rodzice w Polsce nie mają prawa decydować o zdrowiu własnych dzieci! W mojej opinii obowiązek szczepienia w Polsce jest pogwałceniem wolności. W naszym kraju bardzo lubimy się odwoływać do wzorców zachodnich, aspirujemy do standardów krajów, takich jak: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja itd., a sami realizujemy wzorce krajów takich krajów jak Rumunia czy Bułgaria…

Rodzice muszą, ale chyba zazwyczaj też chcą szczepić dzieci. Nie jest tak?

Wobec rodziców stosuje się terror emocjonalny. Mówi się im coś w stylu: nie zaszczepisz, ryzykujesz zdrowiem i życiem swojego dziecka, przyczyniasz się do szerzenia chorób zakaźnych. Ten przekaz jest właśnie taki, chociaż ubrany czasami w bardziej eleganckie słowa. Niestety, ale do niedawna świadomość rodziców w Polsce była na etapie kamienia łupanego. Jedyna dostępna wiedza o szczepieniach pochodziła od lekarzy i pielęgniarek, którzy swoją przygodę z immunologią, czyli nauką o układzie odpornościowym, zakończyli na trzecim roku studiów. Obecnie, w dobie dostępu do internetu, mamy możliwość zweryfikowania pewnych utartych i betonowych poglądów. Nawet internet powie nam często więcej niż straszące rodziców kolorowe plakaty z chorymi dziećmi porozwieszane w placówkach służby zdrowia i agitujące na korzyść biznesu szczepionkowego, bo to przecież także ogromny biznes. Dlatego uważam przymus szczepień za skandaliczny w kraju, który szczyci się ideałami wolnościowymi.

Co powinno budzić największe obawy?

Po pierwsze, przerażające jest to, że szczepi się noworodki, a nawet wcześniaki. Obawy budzi więc obowiązek szczepień w pierwszej dobie życia. Ten system przymusu szczepionkowego dla noworodka w pierwszym dniu po urodzeniu jest obecnie realizowany jedynie w Polsce, Bułgarii i Rumunii! Jest to odbieranie szans dzieciom mającym np. wady genetyczne, upośledzenia odporności, których lekarze nie są w stanie rozpoznać w pierwszej dobie życia. Co więcej, w Polsce szczepimy również wcześniaki, których system odpornościowy jest bardzo niedojrzały. Dla wielu specjalistów niezwiązanych z przemysłem szczepionkowym to skandal.

Czyli chodzi o przymus szczepień dla noworodków i szczepienia wcześniaków. Co jeszcze?

Obawy musi budzić skład szczepionek. Zawsze zadaję sobie pytanie, czy ktokolwiek z rodziców został poinformowany przez pediatrę, że w składzie szczepionek znajdują się: rtęć, aluminium, konserwanty i antybiotyki? Czy lekarz powiedział nam, że dawka rtęci w szczepionce, którą podajemy nowo narodzonemu dziecku, dwukrotnie przekracza normę dla dorosłego człowieka? To jest po prostu fakt, że rtęć i aluminium są dla człowieka substancjami silnie toksycznymi i trującymi. Lekarze wiedzą, że noworodki nie mają wykształconej bariery krew-mózg, dlaczego więc w pierwszej dobie życia rodzice mają przyzwalać na podawanie dzieciom tych substancji, które przenikną do ich mózgów? To coś przerażającego… I chyba przymus szczepień w Polsce istnieje dzięki pielęgnowaniu tej niewiedzy wśród rodziców.

O czym jeszcze powinniśmy wiedzieć i czego jeszcze się obawiać?

Mówiąc o zagrożeniach związanych ze szczepionkami, trzeba powiedzieć o kalendarzu szczepień. Większość z nas żyje w głębokim przekonaniu, że kalendarz szczepień w naszym kraju jest opracowywany przez lekarzy klinicystów, wybitnych specjalistów w dziedzinie wakcynologii. Niestety, rzeczywistość jest smutna i brutalna, bo decyzje o tym, na co szczepione są nasze dzieci, mają charakter administracyjny i są podejmowane nie przez jakichś wybitnych specjalistów, lekarzy, ale przez urzędników NFZ! Nie będzie też pewnie dla nikogo zaskoczeniem, że ludzie ci mają rozległe kontakty z przedstawicielami koncernów farmaceutycznych. Od czasu do czasu po cichu pojawiają się informacje, że jakaś szczepionka była wadliwa, przeterminowana, niszowe portale podają jej serię i numer, natomiast nikt z sanepidu czy NFZ NIE FATYGUJE SIĘ, BY POINFORMOWAĆ RODZICÓW. Inną rzeczą, która powinna skłonić nas, rodziców, do myślenia, jest fakt, że w latach 80. i 90. dzieci do drugiego roku życia otrzymywały jedynie 10 szczepionek, a obecnie jest ich aż 30! Nie można pominąć faktu, że w Polsce szczepi się na gruźlicę, a stopień zachorowalności na nią jest taki sam jak w USA i Francji, gdzie szczepienia te są dawno zniesione, a społeczeństwa i napływ imigrantów znacznie większy.

Co mogą powodować szczepienia i czy można pokusić się o listę bezpiecznych szczepień?

Co mogą powodować szczepienia? To bardzo dobre pytanie, które powinien zadać sobie każdy rodzic, zanim podda temu zabiegowi swoje dziecko. Mało który rodzic zdaje sobie sprawę z istnienia NOP – niepożądanego odczynu poszczepiennego. NOP to każde zaburzenie stanu zdrowia, jakie występuje po szczepieniu. Może ono być wynikiem indywidualnej reakcji organizmu człowieka szczepionego na podanie szczepionki; błędu podania szczepionki, złej jej jakości bądź zjawisk od szczepienia niezależnych, a tylko przypadkowo pojawiających się po szczepieniu. NOP może mieć charakter miejscowy (zaczerwienienie, obrzęk), neurologiczny (drgawki, zapalenie mózgu, zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych) lub inny, jak: bóle stawowe, wstrząs anafilaktyczny, który występuje natychmiast po podaniu szczepionki, gorączka powyżej 39 C, obniżone napięcie mięśniowe, nieutulony ciągły płacz utrzymujący się powyżej trzech godzin lub krzyk o znacznym nasileniu i wysokim tonie, pojawiający się przeważnie 6–18 godzin po szczepieniu… Lekarze szczepiący nasze dzieci często nie wspominają o tym albo mówią, że są to odosobnione przypadki. Jednak tych ciężkich przypadków jest coraz więcej i coraz więcej rodziców zaczyna zgłaszać NOP, jednak trzeba podkreślić, że od czasu do czasu lekarze, pielęgniarki, psychiatrzy dziecięcy mówią rodzicom, chociaż zazwyczaj po cichu… że szczepionki mogą być niebezpieczne i powodować nieodwracalne powikłania. Tacy specjaliści są w zdecydowanej mniejszości, a ci, którzy odważą się to zrobić głośno, ciągani są po sądach, zwalniani z pracy, a przez media przedstawiani jako szarlatani.

Dużo jest tych zgłoszeń?

Problemem jest to, że lekarze nie chcą uznawać ani zgłaszać tych przypadków do sanepidu i często ich nie przyjmują, bagatelizują, klasyfikują zaistniałe powikłania poszczepienne jako zbieg okoliczności, nawet jeśli przytrafia się to kilkorgu dzieciom jednocześnie. Interesujący jest fakt, że w kraju, w którym wyszczepialność jest bardzo wysoka, bo wynosi ponad 98 proc., zgłaszanych jest jedynie 0,02 proc. niepożądanych odczynów poszczepiennych… Znamy historie rodziców, którzy po zgłoszeniu NOP próbowali się dowiedzieć, czy przypadek ich dziecka został odnotowany, i usłyszeli w stacji sanepidu, że rodzice nie są włączeni w procedurę zgłaszania NOP. Czyli rodzic nie ma znowu żadnego prawa… Nasz wysoko aspirujący kraj nie ma też jako jeden z niewielu funduszu odszkodowawczego dla dzieci, które ucierpiały z powodu NOP.

A politycy, ustawy, rozporządzenia… nikt, nic…? Podobno miała być „dobra zmiana”…

Ostatnio w polskim Sejmie odbyła się debata o obowiązku szczepień w Polsce, która na wszelki wypadek nie została wspomniana w żadnej telewizji ani stacji radiowej. Podczas tej debaty wypowiadali się lekarze praktycy, m.in. neurolog dziecięcy z 20-letnią praktyką, opowiadali o dzieciach, które rodzą się bez obciążeń, dostają 10 punktów w skali Apgar, a po szczepieniach mają obniżone napięcie mięśniowe czy zaczynają cofać się w rozwoju. Wspominali też o szczepionkach acelularnych stosowanych na Zachodzie, które nie zawierają rtęci i aluminium, ale niestety dla polskich dzieci są one za drogie. Pod tym względem Polska jest wzorowym krajem, jedynym krajem, w którym szczepionki się nie marnują, bo jeśli kończy się termin przydatności, to zamiast sześciolatków szczepione są czterolatki! O naszej gospodarności został nawet stworzony film instruktażowy dla innych krajów! Warto wspomnieć, że podczas tej dyskusji nikt z NFZ czy PIH nie był w stanie przytoczyć żadnych badań czy faktów popierających ich tezy. Czy pokusiłabym się o listę bezpiecznych szczepionek? No cóż: nie. Biorąc pod uwagę, że badania nad bezpieczeństwem szczepionek sprowadzają się do tego, że grupie kontrolnej podaje się nie wodę ani sól fizjologiczną (placebo), tylko cały ten koktajl rtęci, konserwantów, aluminium i antybiotyków, bez drobnoustrojów, przeciw którym szczepimy, to bardzo wątpię w rzetelność oceny tego bezpieczeństwa. Myślę, że kwintesencją tego może być historia, która wydarzyła się podczas konferencji prasowej jednego z koncernów produkującego szczepionki, gdy do prelegenta podszedł rodzic z sali trzymający w ręku strzykawkę ze szczepionką i zapytał go: „Czy skoro proponowany przez pana produkt jest tak bezpieczny, to czy da się pan zaszczepić?”. Jak można się domyślić, kategorycznie odmówił – uwaga, dorosły człowiek!

A gdyby zrezygnować ze szczepień, czy nie powinniśmy się bać powrotu epidemii chorób zakaźnych?

Kilka lat temu mieliśmy niesamowity spektakl medialny pt. lament nad epidemią odry w Polsce. Wypowiadali się specjaliści o powrocie groźnej choroby zakaźnej skutkującej powikłaniami z zapaleniem mózgu włącznie. Albo ostatnio, jeszcze lepszy przykład, media alarmowały o polio, które pojawiło się na Ukrainie. No, ale te same media nie powiedziały już, że w pierwszym przypadku epidemia odry dotyczyła 60 dzieci romskich, które nie zawsze są dobrze odżywione i nie zawsze przestrzegają zasad higieny, a co do Ukrainy, to tylko media zagraniczne podały, żeby było to polio poszczepienne! Dla jasności: po zaszczepieniu przez sześć tygodni w kale obecne są żywe wirusy. Na pewno też mało kto słyszał, że pewna firma zapłaciła karę, bo przez przypadek w Belgii do rzeki wylało się kilka litrów roztworu z wirusem polio i nie była to pierwsza tego typu historia, która przydarzyła się temu koncernowi. Dlatego mając na uwadze warunki, w jakich żyjemy, sposób odżywiania, nie boję się, że choroby zakaźne powrócą. Pamiętamy też, że ludzie kiedyś chorowali na odrę czy świnkę i nie umierali z powodu tych chorób. Uważam też, że zastraszanie powikłaniami występującymi po chorobach jest nie na miejscu, gdyż lekarze klinicyści mówią, że występują one równie często u tych, którzy byli zaszczepieni. Nie mówi się o fakcie, że szczepienie nie zabezpiecza przed zachorowaniem na daną chorobę, a jedynie powoduje wytworzenie przeciwciał we krwi przeciw danej chorobie, które nie gwarantują, że na nią nie zachorujemy. Najlepszym przykładem jest to, że dzieci szczepione na ospę wietrzną i tak w większości przypadków na nią chorują.

To jednak w dalszym ciągu trudna decyzja dla rodziców… A Ty zaszczepiłaś swoje dzieci?

Jestem mamą dwóch chłopców. Starszy ma 11 lat, a młodszy dwa. Swojego starszego syna urodziłam w trakcie studiów i były to czasy, kiedy bardzo wierzyłam lekarzom i przemysłowi farmaceutycznemu. By być jak najlepszą mamą, chciałam zabezpieczyć dziecko przeciw wszystkim możliwym chorobom, tak więc szczepiłam synka szczepionką skojarzoną 5 w 1. Nie doświadczyliśmy żadnych objawów niepożądanych, ale mój synek cierpiał na skazę białkową, miał atopową skórę, a w wieku siedmiu miesięcy dostał pierwszy antybiotyk. Leki na alergię przyjmował regularnie od szóstego miesiąca życia. Wtedy nie podejrzewałam, że to może mieć coś wspólnego ze szczepieniami, a gdy słyszałam o ludziach, którzy nie szczepią swoich dzieci, miałam ochotę krzyczeć: co za ciemnogród! Przez osiem kolejnych lat moja wiara w szczepionki i cała tę propagandę malała. Sama zaczęłam mieć problemy z alergią pokarmową i wziewną i ciągle cierpiałam z powodu licznych chorób przewlekłych układu oddechowego. Mnie akurat pomogły nie leki, a zmiana diety i właśnie odstawienie leków. Gdy byłam w drugiej ciąży, odwiedziła mnie koleżanka, mama dwójki nieszczepionych dzieci. Przy herbacie zaczęłyśmy dyskutować, dlaczego ona tego nie zrobiła. Jako prawniczka w bardzo rzeczowy sposób wypunktowała mi kwestie związane ze składem szczepionek, zagrożeniem ze strony chorób zakaźnych, częstością występowania autyzmu, alergii i innych schorzeń w porównaniu z liczbą wykonywanych szczepień. Jednak najbardziej przekonującym argumentem było to, że jej dzieci poza katarem nie mają poważniejszych chorób, żadnych alergii. To była bardzo długa rozmowa, bo trwała chyba przez cały weekend. Trochę było mi wstyd, że ja, biotechnolog, mam raczkującą wiedzę na temat układu odpornościowego. Przerażająca była także konfrontacja z lekarzami, którzy na studiach mają tego jeszcze mniej, a na studiowanie najnowszych badań nie mają zbyt wiele czasu. Co więcej, wiarygodność wielu publikacji pozostaje wątpliwa, bo badania są sponsorowane przez koncerny farmaceutyczne. Ale wracając do meritum, po długiej wewnętrznej walce drugiego dziecka nie zaszczepiłam! Dziecko nie choruje, nie ma alergii, bawi się z innymi dziećmi, chodzi do przedszkola, ma kontakt ze starszym bratem, który chodzi do szkoły, i nie mamy w domu festiwalu infekcji. Syn skończył dwa lata i nie brał antybiotyku, a domowa medycyna w zupełności wystarcza na katarki. Uważam, że to była świetna decyzja, pomimo że nie dostaliśmy bilansu dwulatka i za każdym razem jesteśmy przekonywani o konieczności zaszczepienia. Niesamowite są panie w przychodniach, które mówią, żeby koniecznie skorzystać ze szczepienia na pneumokoki czy meningokoki, bo miasto za nie płaci. Pytam wtedy taką panią, czy ona wie, że w swojej naturalnej florze bakteryjnej ma zarówno pneumo-, jak i meningokoki? I czy wie, że jak wyeliminuje te bakterie, to zburzy naturalny balans, a natura nieznosząca pustki wstawi tam zapewne coś nowego, zmutowanego, być może odpornego na antybiotyki? Pytam więc, po co psuć? Najczęściej nie dostaję żadnej odpowiedzi. Jeszcze więcej emocji, zwłaszcza wśród lekarzy, budzi pytanie o to, jak długo ważne są szczepienia, tzn. jak długo we krwi utrzymuje się poziom przeciwciał. To jest 10 lat, tak więc my wszyscy wyszczepieni dorośli niczym się nie różnimy od tych nieszczepionych dzieci! Zastanawiać się można, więc po co to wszystko, po co ta cała demagogia, o co chodzi? Chodzi o zapewnienie klientów dla przemysłu farmaceutycznego, czyli o pieniądze. Zacytuję mocne zdanie z wypowiedzi z sejmowej debaty o szczepieniach: „Zwalczyliśmy choroby zakaźne, ale mamy lawinę chorób przewlekłych i tsunami alergii”. Chorujące dzieci to w przyszłości dorośli ze schorzeniami skóry, dróg oddechowych itd., którzy będą potrzebować leków. Jako podsumowanie tego, co powiedziałam, chciałabym przytoczyć przykład szczepionki przeciw HPV, mającej zabezpieczać przeciwko rakowi szyjki macicy. Szczepionka ta wywołuje tak wiele powikłań z drgawkami, padaczką, zaburzeniami snu i koncentracji włącznie, że w Danii, Belgii, Niemczech otwierane są ośrodki dla dziewczynek, które ucierpiały z powodu jej podania. W Polsce został nawet pokazany w publicznej telewizji reportaż na ten temat, ale szczepionka ta została również włączona do obowiązkowego kalendarza szczepień…

Matylda Szalaty – biotechnolog, były pracownik Polskiej Akademii Nauk, funkcjonariusz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i przede wszystkim matka dwójki dzieci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz